Home » Dobre bo polskie » Stwórzmy tkankę średnich firm
dobre bo polskie

Stwórzmy tkankę średnich firm

firm
firm

Rozpoznawalnej w świecie marki biznesowej nie mamy i mieć nie będziemy, więc potencjał Polaków wykorzystajmy na rozwój prężnej sieci małych i średnich przedsiębiorstw.

Aleksander Kwaśniewski

Były prezydent Polski

Jak wytłumaczyć fakt, że Polska – mimo wszystko jedna z większych gospodarek świata – nie doczekała się ani jednej rozpoznawalnej globalnie marki, swoistego czempiona biznesu?

Przyczynę tego stanu rzeczy zrozumiałem po dwóch osobistych doświadczeniach. Pierwsze miało miejsce w Berlinie, gdy w Reichstagu oglądałem wystawę ukazującą ostatnie 200 lat historii Niemiec. Rzuciło mi się w wtedy w oczy, że największe obecnie niemieckie koncerny – Siemens, Mercedes-Benz, Dresdner Bank oraz wiele innych – powstały jeszcze w XIX wieku. Czyli w okresie, kiedy my, Polacy, organizowaliśmy powstania narodowe, kiedy walczyliśmy o swoją suwerenność. Podobna refleksja naszła mnie podczas prowadzenia wykładów na trzech amerykańskich uczelniach, które również powstały i dynamicznie rozwijały się w XIX wieku. Czyli – gdy świat rozwijał się gospodarczo, przemysłowo i naukowo my organizowaliśmy powstania: kościuszkowskie, listopadowe i styczniowe. Moment, gdy budowano transnarodowe korporacje nas – nie z naszej winy – ominął.

Walcząc o swoją państwowość nie wzięliśmy czynnego udziału w rewolucji przemysłowej. Na przełomie XIX i XX wieku – okresie gigantycznego skoku przemysłowego – Polska rozwijała jedynie swoją kulturę, sztukę czy literaturę, podczas gdy świat zachodni rozwijał politechniki i wielkie konglomeraty. I właśnie tutaj szukałbym odpowiedzi na postawione przez Pana pytanie: przez XIX wiek oraz większość XX wieku byliśmy w takim położeniu politycznym, że nie mieliśmy szans budować swoich własnych marek, przemysłu czy myśli technologicznej.

Czesi – dzielący z nami historię najnowszą tj. drugiej połowy XX wieku – jednak potrafili stworzyć marki globalne, jak choćby Skodę czy Batę.

Czechy zawsze były krajem od Polski lepiej rozwiniętym – zarówno przed wojną, jak i w powojennym Bloku Wschodnim wyróżniały się wysokim poziomem uprzemysłowienia. Mieli od nas lepiej wykształconą kadrę techniczną i robotniczą, wyższą kulturę pracy oraz inną mentalność. Byli też bardziej praktyczni – gdy popatrzmy na listę powstań narodowych, to wyjdzie nam, że chociaż w tym aspekcie mogliby się od nas uczyć… Polska przez pokolenia była krajem rolniczym, z dominacją społeczeństwa wiejskiego, z zaniedbaniami infrastrukturalnymi. Czesi tych problemów nie mieli. Polsce strukturalnie bliżej było do Słowacji i gdy spojrzymy właśnie na Słowaków, to okaże się, że oni również nie mają w świecie swojego sztandarowego produktu.

Czyli jest już za późno? Rewolucję technologiczną z XXI wieku też przespaliśmy?

Nie sądzę, aby jeszcze teraz Polska mogła stworzyć wielki brand, z którym mogłaby wejść na światowe salony. Trzeba zdać sobie sprawę z położenia w jakim jesteśmy i ocenić możliwości realistycznie – marek znanych i rozpoznawanych w świecie biznesu – w przeciwieństwie np. do świata kultury czy sportu – nie mamy i mieć nie będziemy. Nie oznacza to jednak defensywnego myślenia, a wręcz przeciwnie – wydarzenia ostatnich dekad sprawiły, że Polska stworzyła bardzo przyzwoite podstawy do dalszego rozwoju oraz, co najważniejsze, do eksportu.

Musimy w dalszym ciągu wdrażać koncepcję kraju opartego na małych i średnich firmach, na innowacji, na przebojowości i elastyczności Polaków. Taka jest nasza natura i ostatnie lata pokazały, że ta strategia rozwoju przynosi pożądane korzyści. Czas wielkich firm już minął, teraz pora na rozwój sektora SME. Małe i średnie przedsiębiorstwa to warstwa gospodarki, która potrafi błyskawicznie przystosować się do zmieniającego się świata, w którym liczy się zmysł, wizja i przebojowość. To w tym segmencie szukajmy swoich szans.

Amerykanie – marką Apple’a czy Microsoftu – pokazali, że nawet z garażowej firmy można stworzyć biznesowego gladiatora. Widzi pan zbliżony potencjał u polskich inżynierów i informatyków?

Świat zmienia się błyskawicznie. Przed laty na liście największych światowych przedsiębiorstw dominowały koncerny motoryzacyjne i firmy surowcowe. Dziś swoje 5 minut ma sektor high-tech. W dziedzinie hardware konkurować ze światem będzie nam ciężko, ale w software? Czemu nie? Mamy zdolnych programistów, informatyków i inżynierów. Jeśli więc będzie odpowiedni pomysł, klimat do rozwoju, wsparcie państwa oraz kapitał, to być może doczekamy się informatycznego giganta. To będzie trudne, ale nie niemożliwe. Jesteśmy w gronie czołowych – może nie ściśle, ale jednak czołowych – gospodarek świata, mamy świetne uczelnie, jesteśmy relatywnie zamożnym narodem, mamy pasję do tworzenia. Wykorzystajmy to.

Widzi pan możliwości i potrzebę angażowania polskiego kapitału na Białorusi i Ukrainie, gdy zapanują tam warunki sprzyjające biznesowi?

Taką potrzebę widzę, natomiast mam kłopot z określeniem horyzontu, w którym sytuacja polityczno-gospodarcza w tych krajach się unormuje. Nie mam wątpliwości, że gdyby oba te kraje weszły w orbitę systemów europejskich, eliminując korupcję, wprowadzając zasady państwa prawa, respektując umowy i terminy itd., to możliwości nie tylko dla Polski, ale i dla całej Unii otworzyłyby się gigantyczne. Na Wschodzie będzie olbrzymie zapotrzebowanie na inwestycje, na kapitał, na know-how, na kulturę zarządzania. Potencjał tych gospodarek jest ogromny, ale pozostaje pytanie, kiedy do takiego stanu może dojść. Póki co, polscy przedsiębiorcy powinni stopniowo zapoznawać się z tymi rynkami, tworzyć pierwsze przyczółki i reagować w zależności od rozwoju sytuacji.

Polacy, ze względu na zbliżoną kulturę, język i doświadczenie działania w podobnym środowisku administracyjno-społecznym mieliby przewagę nad konkurencją z Europy Zachodniej?

Oczywiście – sprzyja nam bliskość geograficzna, kulturowa, także historyczna. Powinniśmy już dziś zacząć tę przewagę wykorzystywać. Najgorsza polityka wejścia na tak trudne rynki to polityka „wait and see”. Jeśli teraz nie wykażemy odpowiedniego zaangażowania, to za kilka lat może okazać się, że będziemy spóźnieni.

Wróćmy do Polski – widzi pan zasadność ekonomiczną łączenia sektora górniczego z energetycznym?

Ja bym tej koncepcji z definicji nie odrzucał. Jednak moim zdaniem rola węgla – w rozumieniu głównego surowca energetycznego – już się skończyła. Patrząc przez pryzmat rozwoju technologicznego, jest kwestią najbliższych lat, by dalsze pozyskiwanie węgla przestało mieć sens. Istnieją teorie, że węgiel może mieć niesamowite zastosowania w sektorach innych niż energetyka. Czy jest możliwość wykorzystywania go w Polsce w celach bardziej wyrafinowanych niż spalanie w elektrowniach? To już pytanie do naszych innowatorów i wizjonerów. Z drugiej strony, górnictwo to w Polsce istotny problem gospodarczy i społeczny. Wszelkie pomysły restrukturyzacyjne i racjonalizacyjne, które mają mocne argumenty za sobą, napotykają na olbrzymi opór społeczny. Od 25 lat, poza działaniami Markowskiego czy Steinhoffa, nie nastąpiło w tych kwestiach przekucie konkretnych idei w czyny. Spójnej koncepcji dotyczącej górnictwa nie mamy od początku naszej transformacji.

Moja odpowiedź jest więc taka: górnictwo szybko w Polsce nie przestanie istnieć, ale nie może być filarem naszej gospodarki, naszej koncepcji rozwojowej na najbliższe dekady. Przestrzegałbym przed łączeniem tych dwóch sektorów, aby nie okazało się, że restrukturyzując górnictwo poniesiemy kolejny raz ogromne koszty, korzyści nie osiągniemy, a jednocześnie zatopimy dobrze prosperujące firmy energetyczne. To jest dylemat, który powinni podjąć eksperci i ocenić, na ile byłoby to rozwiązanie racjonalne.


Rozmawiał: Nikodem Chinowski

Next article